czwartek, 23 czerwca 2011

Dzień 10

Start : N 51⁰19.377′ E 021⁰56.516′
Obóz  : N 51⁰38.708′ E 021⁰33.819′
Przebyta odległość : 58 km
Pogoda:
Rano:  słonce z delikatnym zachmurzeniem, czasem nagłe porywy silnego wiatru. 
Po południu:   zachmurzenie  duże  z przejaśnieniami.   
Po południu: słonce z delikatnym zachmurzeniem, bezwietrznie.    


Rano żegnani przez Michał, Ela oraz ich psa opuszczamy z Andrzejem  o godzinie 9.00 gościną przystań oraz Kazimierz. Przepływając obok promenady na wale wzdłuż której stały zacumowane pseudo łodzie wikingów czy galeony trafiła się też perełka o której dowiedzieliśmy się od miejscowych. Najstarszy w Europie tylnokołowiec „Kazimierz Wielki” niestety już bez napędu parowego zamienionego na silnik wysokoprężny ale z zachowa niezmienioną nadbudówka oraz kominem.  Parę kilometrów za miastem doganiamy 4 kajaki. Grupa właśnie wystartowała w kierunku Warszawy gdzie ma zamiar przybyć w niedziele, my planujemy przypłynąć dzień wcześniej. Ale ustaliliśmy ze gdyby co ustawimy wspólny obóz, płyniemy razem prawie godzinkę rozmawiając o naszym spływie, a nasz niemiłosiernie brudny kajak budzi podziw za przebyta drogę. Generalnie jakoś traktują nas z podziwem bo po 9 dniach mamy opanowane perfekcyjne manewrowanie  i ślizgamy się po rzece jak wodolot, no cóż nie czujemy się   w pełni profesjonalnymi kajakarzami ale może nasze spalone twarze i zarost mówią co innego ;-).  Mijamy wspólnie Puławy, potem zerwał się wiatr, wiec musieliśmy silniej nacisnąć na wiosła i za którymś zakrętem grupa  i Andrzej zostali w tyle.  
Rzeka ożywiła się zwiększył się ruch, statków motorówek. Dzisiaj święto wiec ludzie gromadnie wylegli na plaże i nabrzeża, opalać się, palić grille i spędzać czas   z rodziną. Czasem spędzanie czasu polegało na piciu piwa, wrzaskach  przy głośnej muzyce disco  polo  z stojącego obok auta.  
Ale nasza wściekłość  połączona z bezsilnością wzbudzili dwaj chłopacy na jadący quadzie i wyrywający na brzegu i parzy wiechy nawigacyjne.  Wrrrrr.  
W Dęblinie podziwialiśmy stojący przy samej rzece fort z okresu I wojny światowej, miły widok dla oka pasjonata historii. Za Dęblinem znowu doganiamy grupę kajaków, tym razem ojcowie z swoimi 3-5 letnimi pociechami płyną do Góry Kalwarii . Dzieciakom z ust nie schodziły uśmiechy,  maja dzieciaki  radochę ze spływu.  Płyniemy pomiędzy wyspami i mieliznami,  pojawiło się sporo  zwierząt gospodarczych, wielokrotnie mijaliśmy przyglądające się nam z brzegu krowy i konie.  
Miało to też i minusy, na koniec dnia gdy szukaliśmy dogodnego miejsca na obóz, kilka wytypowanych przez nas plaż i wysp upstrzonych było pozostałościami procesu trawiennego krów.
Za którym razem udało się nam trafić na piękna i czystą zadrzewianą wyspę  gdzie około 18.30 rozbiliśmy obóz na plaży. Widok mamy „bezcenny” a i dodatkowo wodę cieplejsza bo ogrzana w pobliskiej największej polskiej elektrowni węglowej w Kozienicach ;-). Teraz siedzimy i czekamy na Andrzeja i być może resztę kajaków.
P.S.  
Artur dzisiaj na początku spływu zgubił zapalniczkę, przezywał katusze mając papierosy, a nie mogąc ich zapalić. Zapasowa zapalniczka leżała gdzieś na spodzie komory.  Nie muszę wspominać ze miało to olbrzymi wpływ na prędkość spływu. Opanowaliśmy tez dzisiaj nowy manewr, nazwany przez nas „Szalonym Iwanem” . Wisła tworzy czasem olbrzymie wiry, gdy wpłynie się w coś takiego momentalnie obraca kajak  o 180 stopni, staramy się tego unikać, ale czasem  zdarza się nam spojrzeć z innej perspektywy płynąc tyłem.