sobota, 18 czerwca 2011

Dzień 5

 Start : N 49⁰55.760′ E 022⁰51.856′
Obóz  : N 50⁰06.844′ E 022⁰38.736′
Przebyta odległość : 34  km
Pogoda: słońce z delikatnym zachmurzeniem, słabe porywy wiatru. Po południu-  duże zachmurzenie  porywy wiatru, przelotny deszcz.

Wystartowaliśmy dość późno, o godzinie 11.00 , bo rano suszyliśmy cały dobytek w słońcu. Ja w tym czasie poszedłem odebrać laptopa oraz telefony które pozostawiłem w niedalekim gospodarstwie do ładowania. Dzięki gościnności rodziny Kutyla z  Grabowieca mogę min. prowadzić dalej blog. Spotykając na swojej drodze taką bezinteresowna pomoc  rośnie radość w człowieku, że w tym zagonionym świecie jest jeszcze czas na wzajemną pomoc.    
 San w ciągu nocy znowu  obniżył linię brzegową o 50 cm. , przeraża nas to wysychanie rzeki.  
 Jest mniej głazów ,ale za to coraz więcej wystających konarów drzew ukrytych w wodzie, co przy niskim prądzie czas jest trudne do zauważenia. Do tego występują wysokie niedostępne brzegi , często klify pełne dziur z gniazdami jaskółek. Kilka razy udało się nam spotkać bobry i czarne bociany.
Płynęło się dość trudno ze względu na przeciwny wiatr który powodował czasem,że wiosłowaliśmy pod prąd.  Przed Jarosławiem w m. Zagoda pod mostem most kolejowym Jarosław - Hrebenne czekała na nas przykra niespodzianka, próg wodny pełen szyn i głazów  utworzony z wysadzonego w czasie wojny mostu. Przeszkoda nie jest oznaczona żadnym znakiem ostrzegawczym, a jest dość niebezpieczna przy próbie przepłynięcia. Dobrze mięliśmy ja w opisie kajakarskim  Błękitnego  Sanu.
Sporo się natrudziliśmy aby przerzucić kajaki bezpiecznie na druga stronę. Nieoceniona okazała się pomoc naszego trzeciego,przypadkowego uczestnika spływu, czyli  Andrzeja.   
W m. Nielepkowice, dawnej wsi  flisackiej  skąd wyruszały niegdyś tratwy i galery ze zbożem do Gdańska, zrobiliśmy zakupy. Wieś jest  nad podziw zadbana, a ludzie szalenie uczynni.
Mimo tego postanowiliśmy popłynąć dalej i tradycyjnie rozbić obóz w zakolu rzeki na piaszczystej niedostępnej łasze. Spływ zakończyliśmy o godzinie 20.00 . Potem tradycyjny wieczorny kocioł, rozbicie obozu i najprzyjemniejsza rzecz: telefony do rodziny.   
Wraz ze zmrokiem przyszedł ulewny deszcz i to co wysuszyliśmy znowu zamokło :-).