piątek, 24 czerwca 2011

Dzień 11

Start : N 51⁰38.708′ E 021⁰33.819′
Obóz  : N 52⁰01.039′ E 021⁰13.453′
Przebyta odległość : 59 km
Pogoda:
Rano:  słonce z delikatnym zachmurzeniem,   porywy silnego wiatru. 
Po południu:  zachmurzenie  duże  z przejaśnieniami przelotne burze, porywisty wiatr,.  
Po południu:  zachmurzenie duże z przejaśnieniami, przelotne deszcze.    
Wstaliśmy zwyczajowo wcześnie wypatrując kajaka Andrzeja. Dzwonił wczoraj późnym wieczorem ze nie da rady nas dogonić i ze rozbija obóz. Wspominał ze spróbuje wcześnie rano nas dogonić gdy nie będzie wiało. Od rana mamy wiatr prosto w twarz. Wyjdzie na to ze musimy się pożegnać, my musimy płynąc do przodu bo do morza droga daleka.    
Andrzeju dziękujemy za nieoceniona pomoc w trudnych chwilach i sytuacjach oraz doborowe towarzystwo podczas wspólnego spływu na Sanie.  A trzeba przyznać ze pan Andrzej Szerszeń (pozwolę sobie podać pełne dane) to człowiek już niemłody a jednak dzielnie nas wspierał i dotrzymywał kroku.  Pozdrawiamy i nie zapomnimy.  
Rano rozwiązała  się tez zagadka krowich placków na niedostępnych wyspach.  Pakując obóz obserwowaliśmy jak miejscowy rolnik płynął łódka z krowa na postronku a za nim stado krów. W połowie rzeki puścił postronek a krowa mimo silnego nurtu obrała z całym stadem kierunek na wyspę.  Z wody wystawały tylko rogi, nozdrza i uszy. Trzeba przyznać że okoliczne „mućki” śmiało sobie radziły z prądem i głęboką woda.   Wysportowane tak ze mogłyby startować w olimpiadzie w stylu klasycznym. Swoja drogą nie Moza narzekać na ich brak higieny,  mają kąpiel dwa razy dziennie ;-).   Druga zagadkę rozwiązaliśmy dopiero wieczorem, wczorajszy wieczór i cały dzisiejszy dzień słyszeliśmy huk petard i odgłosy trąbek który towarzyszył nam podczas całego spływu. Huk eksplozji był dosłownie wszechobecny na każdym kilometrze, wieczorem zaintrygowani sprawą zapytaliśmy się miejscowego rybaka o co chodzi i co się wydarzyło . Odpowiedz była banalna , miejscowi eksplozjami straszą szpaki aby nie wchodziły na czereśnie.  Swoja droga tutejsze szpaki maja tutaj niezły Afganistan.
Ruszyliśmy o 08.15 na początku słoneczko ale pod wiatr i tak prawie cały dzień walki z wiatrem. Po drodze minęliśmy olbrzymi kompleks elektrowni Kozienice , aby w dalszej trasie męczyć się monotonia krajobrazów. Wydmy, rozlewiska z rzadka wyspa, strasznie długie odcinki proste na dodatek pod wiatr, machając wiosłami ma się wrażenie ze stoi się w miejscu. San był bardziej kręty a przez to mniej monotonny.  Po drodze minęliśmy spływ kajakowy w wersji  w wersji  „Light”.       
 Gumowy dmuchany kajak , a za nim na sznurku dmuchany materac z bagażami na wierzchu, załoga wehikułu płynącego z prądem,  jeden  śpiący młodzieniec  a drugi grający w grę elektroniczna w słuchawkach. Przepłynęliśmy niezauważeni obok. Chwilkę potem złapała nas  silna burza, ciekawiło nas jak sobie z nią poradzą-  bo  chłopaki mieli brak kompletnej wyobraźni bądź jej nad stan.
Zresztą Wisła  czasem zaskakuje, no może nie sama rzeka ale ludzie żyjący nad nią, dzisiaj minęliśmy na brzegu miejscowego opalającego się naturystę, facet na nasz widok wstał i w najbardziej jak potrafił pokazywał swoje walory , może liczył n oklaski.  
Pojawiło się tez kilka motorówek których nie cierpimy  bo płynie toto całym pędem, po zauważeniu nas  podpływa jak najbliżej aby się przyjrzeć naszemu kajakowi  i w ostatnim  momencie skręca odpływając z pogardą w oczach (tak tak pod pływają  tak blisko) i zostawia nas walczący z kilwaterem.   Szczególnie „miło” pozdrawiamy  motorówki z okolic Góry Kalwarii. Są tez   i normalni ludzie tak jak mijane przez nas dzisiaj jachty (co prawda idące na silniku) gdzie zwalniano i pozdrawiano nas .
Płynęło się jak widać dzisiaj ciężko mamy za sobą 10 dni spływu i   464 km, generalnie pora na jakiś jednodniowy odpoczynek i regeneracje bo zaczynamy czuć spływ w kościach.  
Rozbiliśmy obóz jakieś 1,5 km za   Górą Kalwarią na piaszczystej wyspie pośrodku nurtu, zostało nam jakieś 30 km do warszawy. Będziemy cumować w porcie czerniakowskim około 13-14  godziny, informuje tak na zaś tych jeśli chcieli by się jakoś spotkać.
Chcemy tam  pozostawić kajak na stanicy i skorzystać z dobrodziejstw przyjaciół mieszkających w Warszawie. Liczymy na prysznic, pranie (pachniemy już stęchlizną)  i dużo spokojnego snu bez namiotu komarów i deszczu. Po naładowaniu akumulatorów, zapasów w poniedziałek rano będziemy startować dalej.  W Warszawie postaram się też po uzupełniać zaległe zdjęcia w blogu mając dostęp do sieci WiFi. 
Pozdrawiamy . 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz